
Zdarzenie miało miejsce na mokotowskim Służewie. Nigeryjczyk, doktorant orientalistyki na Uniwersytecie Warszawskim, został pobity przez nieznanego mu mężczyznę, a także obezwładniony gazem łzawiącym. Motywy? Należy się domyślać, że chodziło o kolor skóry.
Czarnoskóry doktorant zgłosił sprawę na policję, ale poza opisem samego zajścia niewiele mógł powiedzieć, bo po gazie dochodził jakiś czas do siebie. Atakującego go mężczyzny nie znał. Nie znał też pobudek jego działania, choć oczywiście może się domyślać.
Policja oczywiście zajęła się pobiciem, ale szybko przekazała akta sprawy do prokuratury. Znam trochę ten sposób działania i wiem, że prokuratura niewiele zdziała, bo sprawne czynności śledcze może prowadzić tylko policja. A ta – mam takie wrażenie – chce umyć ręce, przerzucając gorącego kartofla do kolegów. Bo co można rzetelnego ustalić przez pięć dni po zajściu bez ruszania się z komendy? Niewiele. Prawdopodobnie w przekazanych prokuraturze aktach są tylko zeznania poszkodowanego i podejrzanego. I nic więcej. Właściwie to nawet jestem tego pewien. Żadnego kontekstu środowiskowego, zeznań świadków, portretu psychologicznego napastnika…
A dlaczego tak się dzieje? Bo jest to objaw ogólniejszej sytuacji, niestety, politycznej. Za studentem ujęła się bowiem prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, a także władze Wydziału Orientalistycznego UW, uczelni nie lubianej przez PiS szczególnie. W swoim proteście orientaliści piszą, że ten akt przemocy poruszył wszystkich na wydziale i Uniwersytecie, że „każda agresja, tak słowna, jak fizyczna, jest nie do zaakceptowania i zawsze powinna spotykać się z ostracyzmem społecznym oraz odpowiednią reakcją ze strony służb państwowych”. Pani Prezydent zaś, że „przede wszystkim jako warszawianka solidaryzuję się z pobitym doktorantem, stanowczo prosząc media i świadków takich zdarzeń o reakcję. Pamiętajmy, że ponosimy odpowiedzialność nie tylko za czyny, ale też za bierność i brak empatii”.
Pani Prezydent troszczy się poza tym o wizerunek Warszawy (i słusznie), apelując do ministra spraw wewnętrznych Mariusza Błaszczaka i wicepremiera Jarosława Gowina o właściwą reakcję policji i uczelni, która uniemożliwiałaby ksenofobiczne i rasistowskie zachowania. Sądzę jednak, że Pani i Panowie nie porozumieją się, bo już wcześniej, po apelu dotyczącym pobitego prof. Jerzego Kochanowskiego (rozmawiał z kolegą w tramwaju po niemiecku), Nadszef polskiej policji był uprzejmy odpowiedzieć, że takie incydenty to „margines marginesów”, Pani Prezydent uprawia „kampanię wymierzoną w rząd”, a w ogóle „gdyby zadbała o to, aby w tym tramwaju był monitoring, nie byłoby sprawy”.
Porzekadło mówi: „ryba śmierdzi od głowy”. Tym razem śmierdzi od głowy ministra Błaszczaka, bo bez względu na to, jakie są motywy apeli Pani Prezydent, Mężczyzna Gentleman, nawet jeśli jest ministrem, stara się zachować wobec kobiety fair, wobec Prezydenta Stolicy szczególnie, a jako Super Policjant – wdrożyć odpowiednie procedury nadzorcze, żeby takim niechlubnym zjawiskom, jak te związane z prof. Kochanowskim czy doktorantem z Nigerii, zapobiegać i skutecznie tępić. Ale minister Błaszczak woli połajanki w stylu swojego szefa. A z tego poza kolejnym fermentem społecznym nic nie wynika. Puknie się Pan w głowę, Panie Ministrze Błaszczak?
WOJCIECH PIELECKI
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie