
Ten dzień, 1 listopada, nastraja wszystkich fanów serialu „M jak Miłość” do chwili zadumy z jednego powodu. Witold Pyrkosz, filmowy Lucjan Mostowiak, pożegna się z widzami na dobre właśnie w listopadzie, ponad pół roku po swojej śmierci. Teresa Lipowska wspomina przy okazji i jego, i swą rodzinę, i Mokotów…
O Pyrkoszu zaraz po śmierci:
– Te wszystkie nasze przytulenia – oczywiście to była gra, ale z drugiej strony to była jakaś prawdziwa serdeczność. Tam nie było fałszu. Nie wiem, jak to będzie dalej pisane, ale myślę, że będzie bardzo ciężko. Wczoraj mi było ciężko wrócić na plan. W poniedziałek idę i usiądę na tym miejscu, gdzie on siedział...
Dużo wiedzieliśmy o sobie. On się do mnie czasem otwierał, a był to bardzo zamknięty człowiek. Był profesjonalistą – na nic nie narzekał, nie skarżył się, jeśli na planie były trudne warunki.
Scenariusz pozwolił nam mieć do siebie ciepły stosunek – umieć się pogłaskać, umieć powiedzieć sobie – w wieku 80, 90 lat – „ja cię kocham”. Teraz już tego nie będzie. Nie mam ani mojego męża prawdziwego, ani filmowego. Tego „kocham” już nikt nie powie...
O swojej rodzinie:
– Tego, co znaczy rodzina, nauczyli mnie rodzice. W naszym domu każdy znał swoje miejsce - rodzice byli rodzicami, których ja, mój brat i siostra musieliśmy słuchać i szanować. I taki model rodziny sama starałam się stworzyć. Choć nie do końca jest tak, jak sobie wymarzyłam - mój syn Marcin został jedynakiem... Ja zawsze marzyłam nie tylko o rodzinie wielodzietnej, ale wręcz wielopokoleniowej. Z taką intencją, jeszcze w latach siedemdziesiątych, budowaliśmy z mężem dom na warszawskim Mokotowie. Taki najtańszy, jakie wtedy budowano, ale z garażem, dużymi piwnicami. Musieliśmy go jednak sprzedać, bo syn z synową chcieli się wyprowadzić, żyć na własne konto. Na początku czułam trochę żalu, bo bardzo ten dom kochałam. Dziś się z tego cieszę - nie muszę odgarniać śniegu, myć siedemnastu okien, latać z herbatą po dwóch piętrach, kosić trawy... A nie mam już na to ani siły, ani czasu. Poza tym dobrze się stało, że syn ma własne mieszkanie. Ze swoją zaborczością mogłabym ingerować w jego życie. I ciągle dawałabym rady na temat wychowania Szymcia, mojego jedynego wnusia. A tak... jesteśmy w idealnych stosunkach. Kochamy się, myślę, że nie mamy do siebie wielu zastrzeżeń.
O serialu i Mokotowie:
– Barbara jest osobą dosyć prostą. Jej ingerencja w życie dzieci jest za duża, chociaż mam wrażenie, że akurat one to rozumieją. Ja mam jednego syna i jego losy bardzo mnie interesują. Choć było trudno, starałam się nie wchodzić mu z butami w życie. Anię, swoją żonę, zna od pierwszej klasy liceum. Byli razem przez całe studia, od siedmiu lat są małżeństwem. Nawet gdy razem mieszkaliśmy na Mokotowie, nigdy ode mnie nie usłyszeli: połóżcie taką serwetkę na stole, dlaczego na obiad są kluski, a nie kartofle? Tak nauczono mnie w domu. Czasem gdy patrzę na młodych ludzi, zastanawia mnie ich niechęć do tradycji, wartości rodzinnych, do romantyzmu i okazywania miłości. Nie wstydzę się przyznać, że jestem miłośniczką tradycji. W moim domu w salonie na telewizorze stoją tuż obok siebie dwa zdjęcia z Wigilii - mamy z tatą, gdy składają sobie życzenia. Mam szczęście, bo rodzina mojej synowej także jest bardzo związana ze sobą i z nami.
A gdyby spytać co oboje mieli na stałe wspólnego z Mokotowem?
Odpowiedź byłaby i prosta, i trochę pokrętna: ona mieszka w Zalesiu, on mieszkał w Górze Kalwarii. Było im najprościej, gdy chcieli się spotkać prywatnie, przyjechać na Mokotów. Łączyła ich Puławska, w którą wjeżdżali ze swoich kierunków…
Źródła: tvp.info, plotek, dziennik.pl
Fot. TVP
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie