
Dokładniej: protestuje przeciwko decyzji o wyeliminowaniu jego projektu dotyczącego parku Arkadia i ul. Piaseczyńskiej z głosowania mieszkańców nad propozycjami budżetu partycypacyjnego.
Projekt Przemka Paska jest ciekawy. Dotyczy rewitalizacji zaniedbanych miejsc w parku Arkadia i przy ul. Piaseczyńskiej, poniżej Królikarni, po to, aby utworzyć tam edukacyjną plantację roślin. Ma być ona poza tym wzbogacona o rozbudowę przyrodniczego placu zabaw dla dzieci. A wszystko to ma służyć warsztatom i wycieczkom edukacji przyrodniczej dla całych rodzin.
Żeby zrealizować ten cel, trzeba rozebrać stare szopy i budki, które od wielu lat gromadzą rzesze pijaków i bezdomnych. Koszt tego przedsięwzięcia został przewidziany na 257 tys. zł.
Projekt został jednak wyeliminowany z głosowania mieszkańców, ponieważ – jak twierdzi pomysłodawca – urzędnicy mokotowskiego ratusza chcieli wymusić na nim zmiany, i to już po upływie regulaminowego terminu.
Ta zmiana miała dotyczyć możliwości wyłonienia wykonawcy w przetargu, do którego mogliby startować wszyscy chętni, nie tylko organizacje pozarządowe – jak chciał Pasek – ale także firmy komercyjne. On jednak upierał się, aby przetarg odbył się wyłącznie w ramach zgłoszeń organizacji typu Fundacja Ja Wisła.
Szczerze powiem: nie rozumiem tego uporu, który spowodował, że interesujący i pożyteczny projekt ostatecznie przepadł. Tak sobie myślę, że mnie – jako pomysłodawcy – zależałoby na tym, aby był on zrealizowany w sposób fachowy i skuteczny. Tym bardziej w tym wypadku, gdzie przy rozbiórce starych bud, w dużej części wyposażonych w eternitowe dachy z azbestem, trzeba specjalistycznych firm z właściwymi certyfikatami. Upór p. Paska mnie zadziwiał – aż do momentu, kiedy dowiedziałem się, że wszystkie projekty, które zgłaszał on w poprzednich latach, realizowała jego Fundacja, która zresztą zgłaszała się do nich jako jedyna. I jeszcze teraz realizuje dwa takie projekty o wartości 500 tys. zł.
Ceniony na Mokotowie aktywista Przemek Pasek, znany m.in. z akcji sprzątania terenów wokół Jeziorka Czerniakowskiego i działania na rzecz jego rewitalizacji – jak mi się wydaje – został zarażony wirusem Mateusza Kijowskiego. Nakłania bowiem urzędników do złamania procedur, nawołując do konsensusu w sprawie przetargu (ogłoście go po terminie i dopuśćcie również organizacje pozarządowe), choć sam ma za złe, że chcieli oni podobno wymusić na nim zmiany po regulaminowym czasie. Wszystko po to, aby jego Fundacja Ja Wisła mogła znów realizować jego własny projekt.
Nie mam nic przeciwko takiemu rozwiązaniu, ale w tym wypadku – jestem o tym przekonany – to mokotowscy urzędnicy mają rację, chcąc zachować transparentność decyzji i możliwość wyboru między propozycjami.
WOJCIECH PIELECKI
Fot. zielona.um.warszawa.pl
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie