
Minęło sześć lat od śmierci Jolanty Brzeskiej, której spalone ciało zostało znalezione w Lesie Kabackim. Umorzone śledztwo zostało wznowione, ale tak naprawdę nic się w nim nie dzieje.
Jolanta Brzeska – jak wszyscy wiemy na Mokotowie – była działaczką Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorskiego, które broni praw lokatorów mieszkających w zreprywatyzowanych kamienicach. Sama doświadczała tego losu, dlatego była w swych działaniach konsekwentna i zawzięta. Jej kamienice przejął bowiem Marek M., który czeka teraz na proces, a nazywany jest w Warszawie kolekcjonerem kamienic. Kupował je za bezcen, za kilkaset złotych, często od właścicieli, reprezentowanych przez jakieś dziwne kancelarie z egzotycznych wysp, mających – według metryki, w które urzędy nie zaglądały – po sto kilkanaście lat.
Marek M. nachodził rodzinę Brzeskich czasami nawet w nocy, nękał nieustającymi żądaniami wyprowadzki, choć wiedział, że czeka ona na mieszkanie socjalne. I nieustająco podwyższał czynsz, co zmarła kwestionowała w sądzie.
Na Mokotowie nikt nie wierzy w samobójstwo, zresztą pierwsze śledztwo, zamknięte w 2013 r. wykluczyło taką możliwość. W jego wyniku – choć nie wskazano winnego – stwierdzono, że sprawców mogło być kilku, a do samego unicestwienia Jolanty Brzeskiej mogło dojść w wyniku nieprzewidzianych przez nich wypadków.
Po wybuchu afery reprywatyzacyjnej w Warszawie śledztwo – na skutek decyzji Zbigniewa Ziobro – zostało wznowione. I… co? I… nic!
Jak donosi portal Onet, śledczy w sposób intensywny zajmują się obecnie badaniem czy zmarła miała wykupioną polisę na życie i kto był w niej umocowany do pobrania odszkodowania, oczywiście – czy był taki i wziął. A córkę zmarłej, Magdalenę Brzeską, śledczy wypytują czy ona osobiście była ubezpieczona na wypadek śmierci matki.
Pani Magdalena, jak też inni bliscy i znajomi Jolanty Brzeskiej nie mają nic przeciwko temu, zwłaszcza że – jak mówią – mają czyste sumienia, ale dziwi ich to, że nagle w tym wznowionym śledztwie córka zamordowanej, mającej status pokrzywdzone, nagle została pozbawiona dostępu do akt – tak jakby nagle stała się podejrzaną. A ona sama odpytywana jest o to samo, co już raz zeznała. Poddaje się oczywiście tym wszystkim czynnościom, bo chciałaby ustalenia prawdy, ale już w to nie wierzy, bo wszystko, co się w tych oby śledztwach dzieje od samego początku, wskazuje na brak kompetencji i konsekwencji.
„Muszę żyć, mam syna – mówi „Gazecie Wyborczej”. – Spłaciłam pieniądze, które – zdaniem sądu – byłam z mamą winna Markowi M. Oddzieliłam grubą kreską to, co się stało”.
A śledczy nadal śledzą. Ich śledzą inni śledczy w poszukiwaniu błędów. I nic z tego nie wynika. Można tylko pochylić głowę, wspominając Dzielną Kobietę, która poświęciła nawet życie w obronie wyznawanych przez nią wartości. Pochodziła z Mokotowa…
Fot. nasygnale.pl
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie