
Warszawa za PRL-u była miejscem wolnym od przeróżnych barierek, słupków i palików. Prawie. Warszawa z lat 70-80 oglądamy to w filmach z tego okresu, nie jest jeszcze skażona ta miejską małą „architekturą”. Natomiast już w nowoczesnej Polsce, tego rodzaju aranżacja przestrzeni nagle zyskała na znaczeniu, dedykowana jest bardziej zapewne troską o konta spółek z branż remontowo-budowalnych, bo przecież nie o prewencję parkingową chodzi ani o bezpieczeństwo! Te dwie ważne społeczne aspekty można przecież zapewnić inaczej- po prostu egzekwowanym zakazem. Zyskają na tym gospodarze miejscy, bo przecież słupki kosztują i ich konserwacja także, więc zaoszczędzone w ten środki, można przeznaczyć na inne cele. Zyska na tym okolica, która po prostu wyładnieje. O jakich piniadzach mówimy? Zróbmy mały eksperyment. Policzmy z grubsza słupki na jakie napotkamy w ciągu dziesięciu minut jazdy komunikacja miejską. Pomnóżmy to razy 100 -ilość odcinków, gdzie stoja słupki a następnie razy 18 bo przecież tyle mamy dzielnic i jeszcze razu 100 bo minimum tyle kosztuje jeden słupek wraz z montażem. Kwota jaką zasiliło firmy remontowe –budowlane w ciągu lat 25, czy z tej kwoty nie wygospodarowalibyśmy na nową szkołę, przedszkole czy remont placówki opiekuńczej, czy chociażby na wzrost pensji o koszt jednego słupka dla nauczyciela ? Ostatnio, płaca w tym sektorze wzrosła o 34 zł brutto. Jestem przekonany, że tak i to jedną. Mokotów mógłby być liderem tej idei, która jest mocno broniona przez słupkowe lobby Gospodarza, gospodarza nam trzeba, który odpalikuje, umysły, zaoszczędzi miejską kasę i zadba o estetykę jedną decyzją!
Jacek Wójcik
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie