
Wydruk komputerowy tej powieści podesłał nam czytelnik, pan Mariusz Konieczny. Znalazł go między stacjami metra Wilanowska - Kabaty i przeczytał. A my za nim. Możemy śmiało powiedzieć: jest to dobra literatura obyczajowo-sensacyjna. Choć nie stroni od słów, które się w tekstach wykropkowuje (nie zrażajcie się tym), to generalnie jest niezwykle ciekawa, wartka i pouczająca. Będziemy ją drukować w odcinkach - w nadziei, że autor się do nas zgłosi, bo jesteśmy niezwykle ciekawi, kto napisał ten niezaprzeczalny dla nas bestseller… Oto treść pierwszego odcinka:
PORWANIE
Patrzę na nią. Kręci się. Coraz szybciej. Mały siedzi tam i jest tak beztroski, aż zaczynam się bać… Karuzela…
Mały to mój wnuk. Pięć lat. Urodził się tego samego dnia co ja. Tylko 62 lata później. Tak los zdarzył. Ale przy udziale penisa mojego syna, który postanowił, że pocznie go ze swoją przyszłą żoną w hotelu, który ja pamiętam z intymnych spotkań z jego matką. Też z udziałem penisa. Tyle że mojego. W takim kretyńskim, zapyziałym mieście Sępin, o którym chciałbym zapomnieć, a nie udaje mi się.
Ale wracam do wątku poczęcia…
Ona (matka mojego syna) nigdy nie była moja żoną, ale jego (mojego syna) poczęliśmy. A on (mój syn, dzięki mu za to!), taki był zmyślny, że wyliczył babski kalendarzyk i… spłodził swego następcę, a mojego imiennika (bo go jeszcze nazwał tak samo) w pokoju, w którym my daliśmy życie jemu samemu. Po co?
- Żeby była pokoleniowa ciągłość i żeby było o czym gadać w czasie rodzinnych spotkań (i jest!) – mówi on (mój syn).
Moja przyjaciółka, z którą spotykam się od dwudziestu ponad lat w tym samym miejscu o tej samej porze każdego tygodnia, ma swoją teorię. Bo ona na wszystko ma teorię:
- Chciał Cię przywiązać do wnuka! Żebyś czuł się odpowiedzialny przynajmniej tak samo jak on. A może bardziej? – I zawiesza głos tak teatralnie, że zaczynam się bać. Nie jej. Tej odpowiedzialności.
Tyle że z przywidzeniami Anny jest tak, że trzeba natychmiast z nimi zerwać, bo mogą mi rozbudzić moją wybujałą wyobraźnię, co się już nie jeden raz zdarzało. Więc wstaję i kiedy ona mówi, że mam przebiegłego syna, z wysokości swoich 173 cm oznajmiam:
- Znikający punkt!
To wystarcza.
Ona uwielbia ten film. Coś się jej poprzestawiało w głowie (a może nie?) i ten film swojej młodości uważa za najważniejszy.
- On daje, k…, wolność, rozumiesz?
Słowo wykropkowane w ustach potomkini hrabiowskiego rodu, którą jest, brzmi cokolwiek debilnie, ale ona to p… Sorry! Ona to naprawdę p…
Więc mówię, żeby ją dobić, że znikam, no, bo jeszcze moglibyśmy pójść do niej (nieopodal) i znowu wykonać kilka figur erotycznych bez specjalnego znaczenia, za to z minimalnym orgazmem, który daje nam świadectwo, że jeszcze… możemy… żyjemy… Jezu! „Ch… wie po co!” – tak mówi mój przyjaciel (65 lat), który nie potrafi myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że kiedyś to mógł, a teraz? Wiagra. Cialis. Kamagra. Zależy co tańsze w tym momencie dla jego kieszeni. Ale kupuje. Potem je łyka, ma palpitacje, ale wzwody!!! Ho-ho!!!
Sorry! Mam tę cholerną zdolność do abstrahowania od głównego nurtu zdarzeń. Taki reporterski świr: wszędzie widzę temat. Więc wracam, chociaż wszystko to, co przed chwilą, też wróci, tylko później. Niestety…
Na razie patrzę na tę karuzelę, na której kręci się mój pięcioletni wnuk – cały szczęśliwy i radosny. Jego matka (moja synowa) jest teraz u swojej matki poza Warszawą, jego ojciec (mój syn) wyjechał za granicę (za chlebem, k…, za chlebem), a on z dziadkiem, którego kocha jak szaleniec, nie wiadomo z jakiego powodu. Pewnie dlatego, że mu na wszystko pozwalam, zwłaszcza że nie jest dzieckiem potulnym.
- Wojtuś! – drę się, kiedy karuzela staje. – Idziemy! A on na to: - Do hipopopo?
Jasne, do ZOO. Do hipopotama i do goryla, którym uwielbia się przypatrywać. ZOO jest na wyciągnięcie ręki.
Idziemy.
- Dziadek, masz pieniążka na gumę? – pyta mój wnuk.
- Zaraz będę miał.
I kierujemy się najpierw do bankomatu.
Jest. Wkładam kartę. Stówa wystarczy. Wklepuję PIN i sumę.
- Wojtek, nie kręć się, poczekaj chwilę – mówię i odwracam się od niego w kierunku spluwaczki z banknotami. Bankomat mieli dane. W tym czasie ktoś mnie puka w prawe ramię. Odwracam się. Jakiś menel wyciąga rękę.
- Pan da na bułkę – mówi i nim cokolwiek zdążę odpowiedzieć, odwraca się na pięcie i galopem rżnie przed siebie. Nagły niepokój wali mnie w pierś. Rozglądam się wokół. Wojtka przy mnie nie ma. Gdzie jest? Panika narasta. Rozglądam się. Nikogo. No, przecież nie mógł tak zniknąć nagle. Minęły sekundy. A wokół mnie ani śladu małego. Panika!
Biegnę w kierunku bramy ZOO, zapominam o pieniądzach wystających ze spluwaczki w bankomacie. Odruch: wrócić się? Nie ma czasu. Gdzie Mały? Widzę kątem oka, jak kolejny menel wyrywa stówkę z urządzenia i grzmi w przeciwnym kierunku niż ja. Ch… z nim. Rzucam się do zoologicznej bramy w nadziei, że Wojtek gdzieś tam jest. Ale nie ma. Za to z piskiem opon wystrzela do przodu czarny VW Passat na zagranicznej rejestracji. I ja już wiem: porwanie!
Komórka… Gdzie ja mam, k…, tę komórkę? Drżącymi paluchami wybieram w końcu 112. Beznamiętny babski głos każe czekać na zgłoszenie się operatora. We mnie – wstrząs za wstrząsem. Narastają. Robi mi się słabo, mroczki przed oczami, padam. (cdn)
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie